+1
kris_rock 2 czerwca 2016 13:26
Dzien 17 – Cerro Torre, cd.

, , , ,
,

, , ,
,

,
,

,

, ,
,

,
,

, , , ,

Dzien 18 – Powrot
Planujac palcem po mapie zatrzymałem się nad El Chalten i zobaczyłem co jeszcze znajduje się nad nim. Patagonia jest spora i uswiadomilem sobie, ze tylko ja liznęliśmy pozostawiając spory jej kawal na później. Powrot samolotem z El Calafate do Santiago był zbyt kosztowny, dlatego musielismy nieco zdublować naszą droge. Bilety kupiliśmy oczywiście wcześniej i zgodnie z planem trasa wygladala tak, ze z El Chalten jedziemy do El Calafate, a stamtąd do Puerto Natales, gdzie musimy nocować. Niestety nie ma bezposrednioego polaczenia autokarowego z Calafate do Punta Arenas, gdzie musieliśmy stawic się na lotnisku w wyznaczonym terminie. Poza tym wraca temat pingwinow. Gdzies po drodze udało się zabookowac bilety na prom, który plynal na Wyspe Magdaleny. Wszystko za pomocą strony www.tabsa.cl i kontaktowej obsłudze skrzynki pocztowej. Bilety kosztowaly nas 70 tys. CLP i jest to taniej niż 100 tys. CLP, jakie zażyczyli sobie prywatni tour operatorzy. Jest jeden mankament, ale o tym później.
W Puerto Natales jesteśmy przed 21 wieczorem i jedyne co nam pozostaje to sprobowac usnąć w slabym hostelu (Hostel Bellavista Patagonia). Wszystko się w nim trzeslo i miałem wrazenie, ze papierowy dom zaraz runie.

Dzien 19 – Punta Arenas + Isla Magdalena
Z Puerto Natales wyjezdzamy wcześnie rano tak, aby zdazyc na prom o godz. 15:00. Wysiadamy na znanym już dworcu i od razu kierujemy się do okienka z depozytem. Wymyslilismy sobie tak, ze zostawimy w nim plecaki i odbierzemy je wieczorem po powrocie z portu. Na początku podrozy bedac na lotnisku w Punta Arenas zauwazylem na przystanku lotniska autobusy z logiem BUS-SUR i chciałem wykorzystać to do transportu do centrum i z centrum. Okazalo się jednak, ze nie można kupic biletow tylko na kurs na lotnisko albo z lotniska. Dodatkowo port oddalony jest o znaczny kawalek drogi od dworca i jest on usytuowany za miastem w kierunku wlasnie na lotnisko. Bez sensu było wracać z portu tylko po bagaże i powrot na ten sam azymut. Postanawiamy zabrać ze sobą bagaże i martwic się pozniej o dojazd na lotnisko. Samolot do Santiago mamy o 00:25 a rejs ma skonczyc się o 20:00. Z kompletnym brakiem znajomości hiszpańskiego udaje nam się dowiedzieć , ze na ulicach istnieje cos takiego jak collective taxi i wszystko ma swój ład i porządek. W markecie robimy spożywcze zakupy i udajemy się na łapanke. Zolte samochody z czarnym dachem z numerami od 15 do 20, takie mamy lapac bo jada one do portu. Walka była bezpardonowa, na lokcie i gadanie pod nosem, ale w końcu jakiś lokals odpuścił,a my zapakowaliśmy się do auta.
W porcie jesteśmy wcześniej i robimy sobie sieste na lawce przed nim. Jest cieplo, ale trochę wietrznie, przed samym rejsem komplet ludzi. Cala podróż lacznie trwa ponad 5 godzin. Gdzie 4 godziny to rejs, a godzina to spacer po wyspie wyznaczona sciezka wśród pingwinow.
W drodze uwagę turystow przykuwają delfiny i inni mieszkancy patagońskich wod, a doplywajac do wyspy z pingwinami czuc je z daleka. Osobiscie nie zrobily one na mnie dużego wrazenia, ale zawsze to jakas przygoda. Na wyspie można być tylko godzinę a jej zwiedzanie polega na spacerze oznakowana droga w kierunku do latarni i z powrotem ta sama droga do statku. Dzwonek dobiegający z przystani oznacza, ze czas na nas. Docieramy do promu i po godzinach spokojnego rejsu znowu jesteśmy w Punta Arenas.
Na zegarku wybija 20ta wieczorem, slonce jeszcze ostro daje po oczach a my kombinujemy jak tu dostac się na lotnisko. Stoimy na wylotowce w jego kierunku. O 21ej rusza autobus z miasta, ktory na stowe zatrzymuje się przy terminalu i wymyśliliśmy sobie tak, ze zlapiemy go na STOPa  Do tego czasu może uda się zatrzymac jaka osobowke. Cala akcja trwa jakies 40 minut, sporo, ale w koncu zatrzymuje się inżynier budowy, który wraca akurat do domu i może wysadzic nas jakies 2 km. od celu. Pasuje, wsiadamy, co to dla nas 2km  Po drodze tak się rozgadaliśmy, ze przemily kierowca podrzucil nas pod same drzwi lotniska 
Udalo się…
Z wielkim bolem i niechecia przekroczyliśmy prog hali odlotow, aby przekoczowac w niej 3 godziny do odlotu o polnocy.
Ladujemy w Santiago, w którym jest noc, ciemno, a czasomierz wskazuje cos kolo piatej nad ranem.
Sprawdzonym transportem miejskim udajemy się do centrum a stamtąd z buta do hotelu. Budzimy dozorce, który zamiast mowic wskazuje w polsnie nasz pokoj. Wchodzimy, rzucamy plecaki i padamy na pyski.

, , , , , , , , , , , , , ,

Dzien 20 – Santiago de Chile
Rano budzi nas halas dochodzący z korytarza. Ogarniamy się i kombinujmy wyjscie na miasto w celu konsumpcji sniadania. Spotykamy właściciela hotelu (Hostal Lago de Plata) i po krotkiej rozmowie siedzimy z nim i jego kompanami przy kuchennym stole zajadając się pierwszymi bulkami od wielu, wielu dni. Goscinnosc ponad wszystko.
Tego dnia robimy dlugi spacer: zaliczamy rynek staroci Bío Bío a nastepnie dzielnice Brasil.
Spokojnie wracamy do hotelu na zasluzona herbate. Siadam w holu i szperam w gazetach. Odnajduje jakis numer National Geographic, który jest rocznicowym wydaniem ze 100 najlepszymi miejscami na swiecie, które warto zobaczyc. Na piatym miejscu jest Park Torres del Paine. Opadam na fotelu i wracam myslami do jego widoku.
To taka chwila, w ktorej człowiek zdaje sobie sprawe z tego co zrobil. Ktos powie, ze to przeciez nic wielkiego kupic bilet, poleciec, „zaliczyc”, strzelic sobie selfie i już.
A jednak dla mnie to cos wiecej niż kolejny magnes na lodowce.
Nastepnego dnia o 09:50 mamy samolot do Madrytu z przesiadka w Sao Paulo co uznajemy za wystarczający czas, aby spokojne dotrzec na lotnisko. Sprawdzam polaczenie i dosłownie w ostatnim momencie przed wyjsciem z fatalnie działającego Internetu dostaje wiadomość z linii lotniczych o zmianie godziny odlotu. Momentalne przeszlo zmeczenie i usiadłem na cztery litery. Za wiele się nie dowiedziałem, bo stracilismy polaczenie, ale dalo to do myslenia i pojechaliśmy pierwszym możliwym autobusem na lotnisko. Panowal chaos i tak naprawde nikt nie wiedział, o ktorej odlatuje nasz samolot. Ustawilismy się w gigantycznej kolejce do odprawy, gdzie mila Pani podala nam dwie informacje. Pierwsza to taka, ze odlatujemy za godzine, także mamy jeszcze chwile na zlapanie oddechu a druga to taka, ze do Sao Paulo lecimy Dreamlinerem :D.
W Madrycie spedzamy weekend i poza tlumami turystow i fajnym parkiem Casa de Campo niczego ciekawego tam nie rejestrujemy. Jestesmy zmeczeni…
To tyle, naprawde chciałem krócej, ale nie mam chyba zdolności reporterskiej i wyszlo tak jak jest.
Reszta jest na zdjęciach i mysle, ze wraz z tekstem calosc zachęci Was do udania się do Patagonii. Ja wiem, ze na pewno tam wrócimy. Udalo nam się zejść dosłownie jej kawalek a ma ona jeszcze sporo do zaoferowania i jest przepiekna. Z fizycznego punktu widzenia nie ma końca swiata i zestawienie tych slow ma zupelenie inne znaczenie, ale bedac tam miałem wrazenie, ze dookoła mnie oprócz niekończących się przestrzeni, stepow, pastwisk, gigantycznych jezior, drapieżnych szczytow gor, roznych zwierzat i hulającego wiatru, pomiędzy tym wszystkim nie ma absolutne nic.
Patagonia powala i razi swoja wielkoscia i spokojem, jaki ciężko znaleźć w naszym codziennym zyciu. To nie miejsce na lezak i opalanie, ale warto mieć tutaj dla siebie tyle wolnego czasu, ile tylko się da. Tego mi tam brakowało, bo sporo rzeczy zrobiliśmy znowu w biegu.
Może następnym razem będzie wolniej…

, , , , ,
,

, , ,

Czesc pierwsza: https://kris-rock.fly4free.pl/blog/2113/patagonia-tam-gdzie-diabel-mowi-dobranoc-czesc-pierwsza/

Czesc druga: https://kris-rock.fly4free.pl/blog/2115/patagonia-tam-gdzie-diabel-mowi-dobranoc-czesc-druga/

Dodaj Komentarz